Nieoczekiwane emocje w Słupsku. Lech musiał drżeć o wynik z czwartoligowcem

Nie było mowy o lekceważeniu przeciwnika, o czym najlepiej świadczył skład wystawiony przez Nielsa Frederiksena. “Kolejorz” bardzo poważnie potraktował mecz z czwartoligowym Gryfem Słupsk (czyżby nauczka po wyprawie na Gibraltar?).
Różnica w umiejętnościach była bardzo widoczna na murawie. Boisko było bardzo wymagające, nie w każdym fragmencie oglądaliśmy zieloną trawę. Było grząsko, padał deszcz.
Ale nie przeszkodziło to drużynie Lecha w przeprowadzeniu świetnej akcji w 19. minucie, która zakończyła się golem Filipa Jagiełły. To był kluczowy moment, bo przy wyniku 0:0 gospodarze cały czas mieliby szanse, a tak dość szybko zostali wyprowadzeni z błędu. Później trafił jeszcze Joel Pereira, dobijając uderzenie Mikaela Ishaka.
Zanosiło się na gładką przeprawę, bo po przerwie Lech miał kolejne okazje (m.in. Yannick Agnero, który zmienił Ishaka). Był jednak na bakier ze skutecznością. Co innego Damian Wojda, który w 54. minucie dość nieoczekiwanie zdobył bramkę kontaktową.
Czuć było, że jest dość nerwowo. W końcówce bramkę samobójczą zdobył Mateusz Skrzypczak, w Słupsku zapanowała euforia, natomiast sędziowie uznali, że błąd obrońcy Lecha wymusił będący na pozycji spalonej Daniel Piechowski i trafienie nie zostało uznane. Chyba nikt nie spodziewał się aż takich emocji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: skandal na murawie! Kibic uderzył piłkarza
Po straconym golu Lech zaczął się gubić i w dość łatwy sposób tracić piłkę. Gospodarze poczynali sobie coraz śmielej. Było inaczej niż w pierwszej połowie, choć i wtedy nie można było powiedzieć, że nic się nie działo.
Zawodnicy Gryfa robili tyle, na ile było ich stać. Witalij Pryndeta strzelił tuż obok słupka po dośrodkowaniu z rzutu wolnego, a w końcówce pierwszej połowy musiał wykazać się Bartosz Mrozek, gdy dobrze spisał się w sytuacji sam na sam ze wspomnianym już Wojdą (choć tam mógł być spalony).
W poprzedniej rundzie Gryf sprawił niespodziankę i wyeliminował Polonię Warszawa, natomiast na Lecha było to za mało. Choć i tak nie ma się czego wstydzić. Powalczyli, strzelili gola renomowanemu rywalowi. A przy odrobinie szczęścia mogli nawet doprowadzić do dogrywki.
Lech rusza teraz w podróż powrotną do Poznania, a zawodnicy Gryfa… no cóż, wracają do swoich zakładów pracy, bo piłka nożna nie jest ich głównym źródłem zarobku.
Gryf Słupsk – Lech Poznań 1:2 (0:2)
0:1 Filip Jagiełło 19′
0:2 Joel Pereira 33′
1:2 Damian Wojda 54′
Składy:
Gryf: Kamil Gołębiewski – Adrian Kwiatkowski, Michał Wiśniewski, Daniel Piechowski, Witalij Pryndeta (64′ Joseph Amoah), Gabriel Szygenda – Damian Mosiejko, Maciej Gregorek (72′ Jakub Kazior), Andrzej Łyszyk (72′ Dominik Butowski) – Damian Wojda (84′ Wiktor Ciechański), Wadym Kukuruza (84′ Kacper Książkiewicz).
Lech: Bartosz Mrozek – Joel Pereira, Alex Douglas, Mateusz Skrzypczak, Joao Moutinho – Taofeek Ismaheel (73′ Bryan Fiabema), Antoni Kozubal, Filip Jagiełło (46′ Gisli Thordarson), Pablo Rodriguez (82′ Sammy Dudek), Leo Bengtsson – Mikael Ishak (46′ Yannick Agnero).
Żółte kartki: Piechowski, Szygenda, Wiśniewski (Gryf) oraz Bengtsson (Lech).
Czerwona kartka: Wiśniewski 90+3′ (Gryf, za drugą żółtą).
Sędzia: Mateusz Jenda (Warszawa).




