Istne szaleństwo w Zabrzu. Kuriozalny kwadrans i 6 goli w meczu lidera Ekstraklasy. To był pogrom

Okazja do rewanżu nadarzyła się raptem kilka dni później, bowiem 2 listopada. To właśnie tego dnia, w ramach 14. kolejki PKO BP Ekstraklasy Górnik ponownie stanął naprzeciw Arki, lecz tym razem to drużyna z Zabrza dysponowała atutem własnej publiczności.
Dla obydwu drużyn było to spotkanie dużej wagi. Zabrzanie walczyli bowiem o utrzymanie pozycji lidera tabeli. Przed pierwszym gwizdkiem arbitra mieli oni tylko 2 punkty przewagi nad Jagiellonią Białystok, która na dodatek posiadała jeden mecz zaległy względem Lukasa Podolskiego i spółki.
Po drugiej stronie murawy stała natomiast Arka, która z dorobkiem 15 “oczek” znalazła się na odległym 14. miejscu tabeli PKO BP Ekstraklasy. Od strefy spadkowej piłkarzy z Trójmiasta dzieliło raptem 5 punktów, a więc przewaga, którą de facto można stracić po dwóch niefortunnych kolejkach.
Potrzebowali raptem 13. minut. Górnik znów bliski pogrążenia Arki
Pierwsze minuty upłynęły zawodnikom obu zespołów na wyczuciu swoich rywali. To sprawiło, że największą aktywnością wykazywały się formacje ulokowane w środkowej strefie boiska.
Groźnie zrobiło się w okolicy 10. minuty, kiedy to Patrik Hellebrand dopuścił się faulu kilka metrów od pola karnego. Do strzały z rzutu wolnego podszedł Sebastian Kerk, jednak uderzona przez Niemca futbolówka przeleciała kilka metrów nad poprzeczką.
Zepsuta okazja zemściła się na gościach już 3 minuty później. Po składnej kontrze piłka posłana pomiędzy obrońców Arki trafiła pod nogi Sondre Lisetha. Norweg długo się nie zastanawiał i perfekcyjnie wykorzystał kilka metrów wolnej przestrzeni, zdobywając gola otwierającego wynik spotkania.
To zdarzenie napędziło gospodarzy, a szczególnie dobrze podziałało na Ousmane Sowa, który chwilę później zameldował się w polu karnym Arki Gdynia. Senegalczyk oddał mierzony strzał z kilkunastu metrów. W normalnych okolicznościach mógł on zaskoczyć golkipera, lecz tym razem piłka odbiła się od nogi jednego z obrońców i opuściła plac gry. Rzut rożny po tym zdarzeniu również nie przyniósł piłkarzom z Zabrza korzyści.
W pierwszej połowie Arce brakowało przede wszystkim skuteczności w wykańczaniu akcji podbramkowych. To sprawiło, że Marcel Łubik nie miał zbyt wielu okazji do wykazania się swoim bramkarskim talentem. Z minuty na minutę przewaga po stronie zabrzan była coraz bardziej widoczna. Goście z Trójmiasta spędzali większą część tej odsłony gry na własnej połowie, próbując wybronić się przed utratą drugiego gola. Na kilka minut przed przerwą udało im się złapać jednak nieco tlenu, lecz składna akcja na połowie gospodarzy nie została zwieńczona groźnym strzałem na bramkę. Tym sposobem w pierwszej połowie nie padło już więcej goli.
Koszmarny błąd zapoczątkował szalony kwadrans. Trybuny nie mogły w to uwierzyć
Zapewne po przebiegu pierwszej połowy meczu, mało kto spodziewał się, że już w pierwszej minucie drugiej odsłony dojdzie do karygodnego błędu. Dopuścił się go wspomniany wcześniej Marcel Łubik, który po otrzymaniu piłki od kolegi z zespołu nie zachował należytej ostrożności. Sytuację wykorzystał pressujący Nazariy Rusyn, który wbiegł w golkipera gospodarzy, wytrącając go z równowagi. Ukrainiec trącił delikatnie piłkę, a ta wtoczyła się do bramki. W tak kuriozalny sposób skazywana na pożarcie Arka doprowadziła do wyrównania stanu rywalizacji.
Radość z gola nie trwała jednak długo. Raptem 4 minuty później indywidualną akcją z lewej strony pola karnego popisał się Maksym Khlan. Korzystając z luki między obrońcami Arki 22-latek oddał potężny strzał, który przełamał rękawice Damiana Węglarza.
Wydawało się, że szaleństwo w tej połowie sięgnęło już zenitu. Nagle do kolejnej nieprawdopodobnej sytuacji doszło po drugiej stronie, w której jeden z defensorów Górnika sfaulował swojego rywala w polu karnym. Sędzia początkowo wskazał na jedenasty metr, lecz chwilę później, ku uciesze kibiców, cofnął swoją decyzję, a to ze względu na spalony w wykonaniu zawodnika podającego futbolówkę.
Damian Węglorz zapewne rozpamiętywał sytuację, w której ukraiński rywal przełamał jego ręce, zdobywając ważną bramkę. Okazało się, że nie była to ostatnia tego typu sytuacja w tym spotkaniu. Podobnego gola, tym razem zza pola karnego zdobył bowiem Patrik Hellebrand. Tym samym raptem 14 minut po rozpoczęciu drugiej połowy Czech wyprowadził swoją drużynę na drubramkowe prowadzenie.
To nie utrzymało się jednak zbyt długo. 2 minuty później, po zagraniu ręką przez jednego z defensorów Arki, arbiter wskazał bowiem na “wapno”. Tym razem decyzja arbitra nie została cofnięta. Do piłki podszedł Ousmane Sow. Strzał Senegalczyka został jednak popisowo sparowany przez bramkarza gości. Na nieszczęście golkipera, futbolówka trafiła pod nogi Sowa, który to dobitką zmieścił piłkę w siatce, ustawiając wynik na 4:1.
Przez moment wydawać się mogło, że po czwartym trafieniu Górnika tempo tego spotkania nieco zwolni. Nic bardziej mylnego. Zawodnicy gospodarzy ponownie wykorzystali indolencję defensywy swoich rywali. Po małej “zabawie” w polu karnym futbolówka nawinęła się na nogę Luki Zahovicia. Słoweniec nie mógł przepuścić tak dobrej okazji do wpisania się na listę strzelców. On również bez problemów pokonał Damiana Węglarza, podwyższając i tak już wysokie prowadzenie swojego zespołu.
Dopiero od tego momentu tempo meczu znacznie zmalało. Piłkarze Arki próbowali zmniejszyć nieco wymiar kary, lecz ich usilne starania spełzły ostatecznie na niczym. Tym sposobem Arka Gdynia zaliczyła podtrzymała fatalną serię porażek w meczach wyjazdowych. Obecnie licznik tej zatrzymał się na 6 przegranych z rzędu. Górnik zdołał natomiast zademonstrować swoją siłę, co przełożyło się na umocnienie pozycji lidera tabeli PKO BP Ekstraklasy.
- Rumun nie miał litości dla Legii. Wszystko zdradził. Wspomniał o akcie desperacji
- Zieliński znów strzela we Włoszech. I to jak, już mówią o golu sezonu
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas




