Rzeźnia w Słupsku. Mistrz Polski zaskoczony zaraz po przerwie. Zaczęła się walka z czasem

W Słupsku to miało być sportowe święto, większe niż miesiąc temu. Wtedy Gryf sensacyjnie wyeliminował z Pucharu Polski Polonię Warszawa awansował do 1/16 finału. Piłkarze śledzili wyniki losowania w klubie, po pojawieniu się kartek z nazwami Gryfa i Lecha zapanowała wielka radość. Zespół z piątego poziomu trafił na mistrza Polski. A przecież pół roku temu do Słupska przyjechały rezerwy Lecha, na mecz trzeciej ligi, z której Gryf wtedy spadł. I wygrały tu 2:0.
Tyle że mecz ligowy z młodzieżą z Poznania to coś innego niż starcie z pierwszym zespołem, uczestnikiem pucharów. Wyzwala dodatkowe emocje, nawet jeśli zawodnicy Gryfa są amatorami. A z takimi amatorami “Kolejorz” przegrał już tydzień temu w Gibraltarze, w Lidze Europy. Wtedy na sztuczną murawę Niels Frederiksen posłał głównie zawodników zazwyczaj rezerwowych, dziś już nie ryzykował. Dwie kompromitacje w tak krótkim odstępie – to byłoby za dużo.
Gryf Słupsk – Lech Poznań w Pucharze Polski. Dwa trafienia “Kolejorza”, Lech miał mieć już spokój po pierwszej połowie
Tylko że przeciwko poznańskiej drużynie były też warunki do gry. W Słupsku jeszcze dwa dni temu na boisku stała woda, to teren podatny na zalania, niedaleko Słupii. Gospodarze zrobili wszystko, by doprowadzić murawę do użytku, choć jeszcze dziś od rana padało. Udało się, przedstawiciel PZPN pozwolił na mecz. – Murawa to rzeźnia. Po 15 minucie będzie już po tym boisku – mówił w TVP Sport tuż przed spotkaniem kontuzjowany napastnik Gryfa Oskar Zieliński.
Gdyby Lech odpadł, nawet murawa by go jednak nie tłumaczyła. Miewał w przeszłości zaskakujące porażki w PP w Oleśnicy, Nowym Mieście Lubawskim, Stargardzie, Grudziądzu czy Rzeszowie, ale nigdy z zespołem z piątego poziomu, choć formalnie Gryf występuje w czwartej lidze. Bo… nigdy z tak nisko notowanym klubem tu nie grał. Choć w Słupsku już przegrał z Gryfem, 73 lata temu, wtedy to też była 1/16 finału. I przegrał 1:2.
Lech zepchnął rywala do defensywy, przewagę w środku pola stwarzał Filip Jagiełło, harował na całej szerokości Mikael Ishak. Ale i Gryf raz po raz zaskakiwał – w 7. minucie gospodarze mieli rzut rożny, sześć minut później pod bramką Bartosza Mrozka znów się zakotłowało.
Goście na tym grząskim boisku w końcu udowodnili swoją wyższość – dwa szybkie zagrania Antoniego Kozubala i Joela Pereiry sprawiły, że już za chwilę Pablo Rodriguez mógł posłać piłkę na czystą pozycję do Jagiełły. A ten wykorzystał sytuację sam na sam. Była 19. minuta, a już po kolejnych czterech z gola cieszył się Ishak. Ale tylko chwilę, Szwed był na spalonym.
Gdy jednak w 33. minucie Pereira dobił strzał z bliska Ishaka, wydawało się, że jest już po sprawie. Tak doświadczony zespół nie mógł doprowadzić do żadnego zagrożenia, nie przy takiej różnicy umiejętności. Lech jest jednak zdolny do wszystkiego.
Gryf w natarciu, mistrz Polski “kradł” minuty na boisku klubu z piątego poziomu. Samobój na 2:2 w 86. minucie. Do gry wkroczył sędzia
Goście dostali sygnał już pod koniec pierwszej połowy, tuż przed rozpoczęciem doliczonego czasu gry w sytuacji sam na sam z Mrozkiem znalazł się Damian Wojda. Bramkarz “Kolejorza” uratował swój zespół, obniżył pozycję.
To udało się raz, ale nie udało już za drugim. W 54. minucie napastnik Gryfa biegł sam od połowy boiska, źle ustawił się Alex Douglas. I już nie kombinował ze strzałem, przymierzył przy dalszym słupku. A za chwilę utonął w ramionach kolegów, czwartoligowiec nawiązał wynikowy kontakt.
Lech nie miał już na boisku Ishaka czy Jagiełły, najlepszych w pierwszej połowie. Szansę znów dostał Yannick Agnero, za Iworyjczyka mistrz Polski zapłacił niedawno ponad dwa miliony euro. Na razie jednak napastnik ten bardziej przypomina Bryana Fiabemę niż Ishaka. Tuż po przerwie miał dwie świetne okazje, nie trafił w bramkę.
Gryf był coraz bardziej aktywny, sensacja w tym spotkaniu była całkiem realna. Wystarczyła przecież jedna akcja by doprowadzić do dogrywki. Lech zaś skutecznością nie grzeszył, w 79. minucie Gisli Thordarsson przegrał pojedynek sam na sam z Kamilem Gołębiewskim.
Gdy do końca zostało już osiem minut, trener gospodarzy Krzysztof Müller postawił wszystko na jedną kartę – ustawił zespół bardzo ofensywnie, na wysokie piłki do ataku poszedł Dominik Piechowski. It o on był w ogniu wydarzeń, gdy w 86. minucie padł gol na 2:2. Po dośrodkowaniu Mosiejki Mateusz Skrzypczak posłał piłkę do swojej bramki.
Radość kibiców w Słupsku trwała krótko. Sędzia trafienie anulował, VAR podtrzymał jego decyzję. Arbitrzy uznali, że zawodnik Gryfa brał czynny udział w tej akcji, a jego ruch miał wpływ na zagranie obrońcy Lecha.
Gryf ambitnie atakował do samego końca, ale losów meczu już nie odwrócił. O sytuacji z 86. minuty i decyzji Mateusza Jendy pewnie będzie się mówić jeszcze latami.
Zapis relacji “na żywo” ze spotkania Gryf Słupsk – Lech Poznań – TUTAJ.
- Rosyjski gigant zwrócił się do byłego trenera Barcelony. Jest odpowiedź
- Niebywałe doniesienia ws. Tomasza Iwana. Wraz z partnerką ogłaszają
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas



