Marsz prawicy po władzę może okazać się trudniejszy niż wydawało się po zwycięstwie Karola Nawrockiego [OPINIA]
![Marsz prawicy po władzę może okazać się trudniejszy niż wydawało się po zwycięstwie Karola Nawrockiego [OPINIA]](https://cdn1.emegypt.net/wp-content/uploads/2025/11/Marsz-prawicy-po-wladze-moze-okazac-sie-trudniejszy-niz-wydawalo-780x470.webp)
opinie
Przedstawiamy różne punkty widzenia
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Karol Nawrocki pójdzie w Marszu Niepodległości. Andrzej Duda jako głowa państwa zrobił to tylko raz tylko raz – w 2018 r., gdy jego obozowi politycznemu nie udało się zorganizować żadnych własnych obchodów upamiętniających 100. rocznicę odrodzenia polskiej państwowości.
Udział Nawrockiego w imprezie organizowanej przez prawicę na prawo od PiS-u nie dziwi – obecny prezydent wygrał wybory dzięki poparciu szerokiej prawicowej koalicji, obejmującej środowiska często bardzo dalekiej prawicy, od dawna skonfliktowanej z PiS-em w takich kwestiach jak pomoc Ukrainie czy polityka zdrowotna w okresie pandemii.
Po zwycięstwie Nawrockiego wydawało się, że szeroki prawicowy obóz pod patronatem nowego prezydenta czeka tylko pewny marsz autostradą do zwycięstwa w następnych wyborach parlamentarnych. Niecałe pół roku później widać jednak, że prawica dziś jest w Polsce tyleż silna, co skłócona i podzielona – na tyle że może jej to uniemożliwić sięgnięcie po władzę w 2027 roku.
Koniec hegemonii PiS-u na prawicy?
Choć dziś ciągle jest zbyt wcześnie, by formułować takie wnioski, to niewykluczone, że wybory z wiosny 2025 roku zostaną zapamiętane jako polityczne wydarzenie, które tyleż dało PiS bezcenną prezydenturę – i możliwość skutecznego blokowania zmian ustawowych w Polsce przez następne pięć lat – co zakończyło długi okres hegemonii PiS-u na prawicy.
Pozycja KO może być zagrożona? “Koszmar senny Donalda Tuska”
Od 2007 roku, czyli odkąd Kaczyński skutecznie zmarginalizował Ligę Polskich Rodzin po prawej stronie sceny politycznej, praktycznie nie liczyła się żadna inna siła – poza PiS-em. Wybory prezydenckie, w których w pierwszej turze kandydat PiS-u nie osiągnął 30 proc., a dwaj kandydaci na prawo od niego zdobyli ponad 21 proc., pokazały, że dziś gra toczy się już na zupełnie innej planszy.
PiS ma na prawo od siebie dwie polityczne siły przekraczające próg wyborczy, w tym jedną z solidnym dwucyfrowym poparciem, oscylującym wokół 15 proc. Przy takim rozkładzie poparcia Kaczyński nie ma szans na samodzielne rządy, a rządów prawdziwie koalicyjnych, wymagających prawdziwego podzielenia się władzą na partnerskich warunkach, po prostu nie chce.
Zobacz również: MAGA myśli tak jak Tucker Carlson. Polska miłość do tego ruchu to czysta głupota [OPINIA]
O ile PiS może być zmuszony, by ostatecznie porozumieć się z Konfederacją — mimo całego konfliktu dziś dzielącego obie partie — to trudno wyobrazić sobie sojusz z Braunem, biorąc pod uwagę międzynarodowe sojusze partii. PiS stało się w ostatnich latach lokalną franczyzą globalnego ruchu MAGA, w polityce zagranicznej PiS chce postawić wszystkie polskie żetony na budowanie specjalnych relacji z administracją Trumpa – co byłoby we współpracy z Braunem praktycznie niemożliwe.
Patrząc na wzrost partii Brauna, można tylko gorzko skonstatować, że PiS po 2007 roku przesuwając się w prawo, jednocześnie działało jako bariera dla wzrostu samodzielnej politycznej reprezentacji podobnych Braunowi środowisk i filtr, który decydował, jakie z bliskich im idei zostaną wyartykułowane w szerszej politycznej debacie.
Teraz gdy partia Kaczyńskiego słabnie, na prawo od PiS powstaje prawica, przy której LPR z 2007 roku może uchodzić za siłę dość umiarkowaną: otwarcie antyeuropejska, wroga demokracji liberalnej, nie tyle konserwatywna, ile wręcz reakcyjna, ultratradycjonalistyczna i antyzachodnia.
Koniec podziału góra-dół?
Kłopoty z hegemonią PiS nie ograniczają się do sondażowych notowań. PiS był tak długo w stanie dominować w polskiej polityce, bo bardzo korzystnie zdefiniował swój spór z Platformą – nie jako konflikt lewica-prawica, ale góra-dół.
Partia Kaczyńskiego ustawiła się jako reprezentantka dołu “zwykłych Polaków”, “Polski lokalnej”, przeciwstawiają ją reprezentowanej przez KO “Polsce elit” – w narracji PiS-u wykorzenionych, nie szanujących Polski i jej historii oraz patrzących z góry na jej zwykłych mieszkańców.
Politycy, elity popierające Platformę czy jej internetowy aktyw, często zachowywali się przy tym w sposób uwiarygadniający podobne ataki PiS – np. w swoich reakcjach na wprowadzenie świadczenia 500 plus.
Ten konflikt góra-dół wrócił jeszcze przy okazji tegorocznych wyborów prezydenckich. Nawrocki wygrał je jako “chłopak z bloków”, który mimo wszystkich trudności na starcie, radząc sobie na wszelkie sposoby – np. pracując na ochronie – i popełniając błędy, jak ustawki, ostatecznie wyszedł na ludzi: zrobił doktorat, został prezesem IPN, a przy tym nigdy nie zapomniał skąd pochodzi, zachowując więzy ze środowiskiem kibicowskim.
Trzaskowski przegrał jako polityk, któremu nie udało się odkleić łatki “kandydata elit”, reprezentującego oderwaną i patrzącą z góry na resztę kraju “warszawkę”.
Zobacz również: Nie tego oczekiwali? Brutalna weryfikacja dla Polaków [OPINIA]
Można się jednak zastanawiać na ile podział góra-dół dalej będzie w stanie organizować polską scenę politycznie tak efektywnie, jak robił to w ostatniej dekadzie. Czy przypadkiem obok niego nie tworzy się nowy: system-antysystem. Dla młodych wyborców Konfederacji, PiS (partia dominująca w polskiej polityce jak daleko sięgają pamięcią), jest taką samą częścią odrzucanego przez nich systemu jak KO Tuska.
PiS na różne sposoby próbuje zagospodarować i obsłużyć tę antysystemową emocję, ale choć ma pojedynczych polityków przemawiających do antysystemowego prawicowego elektoratu – np. Patryka Jakiego – to trudno mu być wiarygodnym jako antysystemowa partia, biorąc pod uwagę, że w ciągu ostatnich 20 lat rządził przez 10.
Narodowy darwinizm społeczny zamiast suwerenistycznego solidaryzmu
To przejście z podziału góra-dół do podziału system-antysystem łączy się z jeszcze jedną zmianą – ideową. PiS w ciągu ostatnich lat skutecznie zdefiniował prawicę jako siłę suwerenistyczno-solidarystyczną. Co to dokładnie znaczy?
Prawicowość w wersji PiS opierała się na dwóch filarach. Pierwszym miała być specyficznie rozumiana suwerenność: Polska w staje z kolan, zachowuje się asertywnie w relacjach z sojusznikami, broni się przed nadmierną integracją Unii Europejskiej, ale też przed wpływami globalnej popkultury zagrażającej bardzo tradycjonalistycznie zdefiniowanej polskiej tożsamości kulturowej. Suwerenność miała też w praktyce oznaczać dominację centralnego ośrodka politycznego nad społeczeństwem obywatelskim, władzą sądowniczą, prywatnym biznesem czy samorządem – choć tego planu koncentracji władzy nigdy PiS nie udało się w pełni zrealizować.
Czytaj więcej: Bombardowanie rządu wetami może się jeszcze obrócić przeciw Nawrockiemu [OPINIA]
Jednocześnie koncentracji władzy miało towarzyszyć pewne zwiększenie redystrybucji i polityka realizująca program, który przynajmniej w deklaracjach opiera się na zasadach solidarności społecznej. W koncepcji PiS-u państwo ma dominować nad społeczeństwem, dbać o to, by zachowywało ono swoją tożsamość i odczuwało z niej dumę, ale też przeciwstawiać się temu, by narodowa wspólnota nadmiernie rozjeżdżała się dochodowo i majątkowo.
Prawica spod znaku Konfederacji odrzuca takie rozumienie zadań państwa. W przekonaniu jej najbardziej radykalnie wolnorynkowego skrzydła wszelka redystrybucja jest niemal kradzieżą. Rynek trzeba puścić na możliwie swobodny żywioł, bo jest on – gdy tylko państwo mu nie przeszkadza – najbardziej efektywnym mechanizmem dystrybucji zasobów i najbardziej sprawiedliwym sposobem kształtowania hierarchii społecznych.
Zobacz także: Czy koalicji ciągle się chce? [OPINIA]
Taką “darwinistyczną” wizję stosunków społecznych – gdzie rynek wyłania zwycięzców, a przegrani mogą co najwyżej liczyć na prywatną dobroczynność – Konfederacja łączy z nacjonalistyczną retoryką i przekonaniem, że także rzeczywistość międzynarodowa jest polem brutalnej walki o interesy.
Choć pisowska prawicowość suwerenistyczno-solidarystyczna może spotkać się z narodowym darwinizmem społecznym Konfederacji w nieufności do Unii Europejskiej, to już kompromis między nimi jest bardzo trudny, jeśli nie niemożliwy w obszarze polityki społeczno-gospodarczej. Można spodziewać się w najbliższych latach zaciętej ideowej walki o to, która z tych wizji zdobędzie hegemonię po prawej stronie.
Pomaszerują osobno?
Wobec wzrostu konkurencji na prawicy, PiS ma dwie opcje. Może budować przyjazną konkurencję z Braunem, Bosakiem i Mentzenem, grając na wspólny szeroki prawicowy marsz po władzę albo próbować maksymalnie osłabić, a nawet zmarginalizować konkurencję zanim zacznie z nią ewentualne rozmowy o wspólnych rządach.
Na razie PiS w zasadzie ignoruje partię Brauna – być może zakładając, że poparcie dla niego jest tylko czasowym trendem, który trzeba po prostu przeczekać – atakuje za to frontalnie Konfederację. Kaczyński nie tylko przestrzega przed “darwinizmem społecznym” Mentzena, ale też cały propagandowy aparat partii stara się przedstawić Mentzena jako “ukrytą opcję platformerską”, kogoś, kto już szykuje się do “zdrady” prawicowego obozu i sojuszu z Tuskiem.
Wszystko to ma, jak można sądzić, z jednej strony odciągnąć od Konfederacji antysystemowy elektorat, z drugiej podzielić samą Konfederację i być może przygotować grunt pod scenariusz sojuszu z jej narodową częścią.
Mentzen nie pozostaje dłużny i sam atakuje prezesa PiS-u. Ostatnio nazwał go “chamem”, wcześniej oskarżał go o to, że każdy z jego konkurentów kończy nie tylko politycznie pożarty, ale też życiowo przemielony, przywołując w tym kontekście samobójstwo Leppera czy problemy Jarosława Gowina. Patrząc na spór na prawicy można się zastanawiać, czy ktoś w końcu nie powie jednego zdania za dużo – tak, że uniemożliwi to przyszłe wspólne rządy.
W tym roku w marszu niepodległości pójdą wszystkie trzy prawice: ta Kaczyńskiego, Mentzena i Brauna. Maszerować będą jednak osobno – nie tylko 11 listopada, ale też w następnych latach. I nie można wykluczyć, że ostatecznie nie spotkają się po następnych wyborach w jednej koalicji rządowej.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek
Z wykształcenia filmoznawca i politolog. Działa jako krytyk filmowy, publicysta, redaktor książek, komentator polityczny i eseista. Związany z Dziennikiem Opinii i kwartalnikiem “Krytyka Polityczna”. Publikuje także w “Kinie”, “Gazecie Wyborczej”, portalu “Filmweb”. Redaktor i współautor wielu publikacji, ostatnio “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.




