Trends-IE

Oto dlaczego kibole wyszli ze stadionu w 63. minucie meczu Polska – Holandia Reprezentacja Polski

Była 43. minuta i nagle na stadionie wszyscy się poderwali. Rezerwowi wybiegli z ławki, kibice wstali z krzesełek, ktoś za bramką odpalił racę, a fotoreporterzy ruszyli w szaloną pogoń. Koledzy ściskali już Jakuba Kamińskiego, który uciekł holenderskim obrońcom, dopadł do podanej przez Roberta Lewandowskiego piłki i płaskim strzałem pokonał Barta Verbruggena, dając Polsce prowadzenie 1:0. I tylko Jan Urban stał przez kilkadziesiąt sekund w bezruchu. Wpatrzony w Lewandowskiego i Kamińskiego rytmicznie klaskał w dłonie. Nie uległ euforii dookoła. Nie miało to nic wspólnego z wybuchem radości. Raczej była to chwila zadumy. Duet, który wymyślił już we wrześniu, znów zadziałał. Identycznie jak w meczu z Finlandią zapewnił Polsce gola, a na wierzch wyszły najlepsze cechy ich obu: gra tyłem do bramki Lewandowskiego i szybkość Kamińskiego. Dopiero, gdy polscy piłkarze wracali na własną połowę, Urban wypadł z transu. Wziął kilka łyków wody i wrócił na ławkę. Pełen spokój.

Na Narodowy wrócił doping. Race na boisku, pozdrowienia dla Nawrockiego, obrażanie PZPN i stara śpiewka o Tusku

Ten mecz miał być przełomem w kwestii dopingu na Stadionie Narodowym – nie dość bowiem, że federacja spodziewała się kompletu, czyli 58 tys. kibiców, to wśród nich mieli pojawić się fanatycy, którzy tydzień w tydzień prowadzą doping na meczach polskich klubów. Miało być podobnie jak miesiąc temu w Kownie, gdzie zobaczyliśmy wszystkie blaski i cienie zorganizowanego dopingu – i głośne wsparcie dla piłkarzy, i polityczne transparenty.

I faktycznie – już po kwadransie, gdy wszyscy przecisnęli się przez kołowrotki, trudno było znaleźć na stadionie wolne krzesełko. Od razu dało się też usłyszeć zmianę atmosfery. Nie minęła minuta meczu, a z trybuny za bramką poniosło się głośne “Je*** PZPN!”. W ostatnich dziesięciu latach, odkąd federacja zadbała o to, by zmienić strukturę kibiców, którzy chodzą na mecze kadry, to hasło było słychać niezwykle rzadko. PZPN oddawaniem wszystkich wejściówek do otwartej sprzedaży, wysokimi cenami biletów i brakiem współpracy z grupami kibicowskimi, nie ułatwiał prowadzenia dopingu. Świadomie postawił na rodzinną atmosferę i sprzedawał mecze kadry jako produkt premium. Na stadionie było więc spokojnie i sennie. Żeby wzniecić jakikolwiek doping, trzeba było wyświetlać słowa przyśpiewek na telebimie niczym karaoke.

Zmiana przyszła na początku tego roku, gdy PZPN poszedł na rękę Stowarzyszeniu Kibiców “To my Polacy”, któremu pomógł nagłośnić, że sektory za jedną z bramek będą od tej pory przeznaczone dla kibiców, którzy chcą dopingować kadrę. Pojawiły się bębny, megafony i flagi. Ale to, co działo się podczas meczu z Holandią, było kolejnym krokiem. Po przeszło dekadzie na Stadion Narodowy faktycznie wrócił zorganizowany doping. Znów – ze wszystkimi tego korzyściami i wadami. Było głośniej. Chwilami, gdy pojawiała się przetestowana w Kownie przyśpiewka “Gdybym jeszcze raz, miał urodzić się…”, było podniośle. Ale czy władze PZPN słysząc, jak kibice, którym pomogli się zorganizować, od początku ich obrażają, były zadowolone ze zmiany atmosfery?

W 7. minucie kibice zanucili kolejną starą śpiewkę – skierowane do premiera Tuska: “Donald, matole, twój rząd obalą kibole”. A już po chwili pozdrowili prezydenta kilkukrotnie skandując: “Karol Nawrocki!”. PZPN obrażali tego wieczoru jeszcze kilkukrotnie, co błyskawicznie wyłapywał stadionowy spiker i zaczynał recytować prośbę o prowadzenie kulturalnego dopingu, byle zagłuszyć wyzwiska.

Wiemy też, że kibice próbowali wnieść na stadion specjalną oprawę. “Niezrozumiała decyzja. Piękna patriotyczna oprawa ma nie zostać wpuszczona na mecz na podstawie decyzji służb mundurowych” – napisało na dwie godziny meczem Stowarzyszenie Kibiców “To my Polacy”. Jak powiedzieli nam sami kibice, treść oprawy nie miała znaczenia, a decyzja była odgórna. I to właśnie w reakcji na nią część kibiców w 60. minucie wrzuciła na boisko kilkanaście rac, doprowadzając do wstrzymania meczu. Śpiewali wtedy: “Miała, k***a, być oprawa, teraz pali się murawa”. Znamienna była reakcja reszty kibiców, która zareagowała na to głośnymi gwiazdami. Reprezentacja Polski grała tak dobrze, że nie wypadało jej przerywać. Tym bardziej w tak wstydliwy sposób. Po 70. minucie dopingu na Narodowym już nie było. Kibice, którzy go prowadzili, wyszli ze stadionu. Dlatego, gdy po zakończeniu meczu piłkarze szli wzdłuż trybun i dziękowali za wsparcie, wspólnych śpiewów – jak w Kownie – nie było.

Z tej akcji kipiała odwaga! O to chodziło Urbanowi

Mimo że Polska na zwycięstwo z Holandią czeka od 1979 r., to Jan Urban do piątkowego meczu podszedł bez strachu. Wystawił bardzo ofensywny skład – bez środkowego pomocnika odpowiedzialnego za rozbijanie akcji rywali, z lubiącym atakować Michałem Skórasiem na lewym wahadle i Nicolą Zalewskim ustawionym bliżej Roberta Lewandowskiego. Trzymał się też duetu, który bardzo dobrze uzupełniał się już w poprzednich meczach – znów Kamiński pracował na Lewandowskiego, a Lewandowski wydobywał z Kamińskiego wszystko, co najlepsze. Ale postawić jeszcze raz na to, co działa – to jedno.

Znacznie trudniej dać drugą szansę pomysłowi, który za pierwszym razem nie wypalił. Tomasz Kędziora w październiku kiepsko spisał się w meczu z Nową Zelandią. Urban, pozbawiony dwóch podstawowych obrońców – Jana Bednarka i Przemysława Wiśniewskiego – wystawił Kędziorę raz jeszcze. Co więcej – w bardzo odpowiedzialnej roli środkowego obrońcy. I ten spisał się świetnie. Niemal w każdej akcji był dobrze ustawiony. Nie panikował i wygrywał sporo pojedynków z holenderskimi napastnikami. Przecież to on przechwytem i natychmiastowym podaniem do przodu rozpoczął bramkową akcję.

No właśnie – cała ta akcja bramkowa kipi odwagą, o której tak dużo opowiadał Michał Probierz, i którą tak trudno było znaleźć w grze jego reprezentacji. Kędziora nie wstrzymuje akcji, gra do przodu. Kamiński przyjmuje, rozważa różne możliwości i wybiera pójście z piłką naprzód. Lewandowski wszystko widzi, wszystko wie – mimo że dobiega do niego Jurrien Timber, zagrywa idealnie. Na koniec Kamiński nie panikuje – ucieka van Dijkowi i spokojnie uderza.

Kolejny bardzo dobry mecz w reprezentacji zagrał Piotr Zieliński. Brawa za wizję gry, za swobodę i za niezliczoną liczbę podań napędzających akcje. Pochwalić należy też Matty’ego Casha, który powinien schodzić z boiska z dwiema asystami – jego pierwszego znakomitego podania nie wykorzystał jednak Zalewski, a drugie zmarnował Lewandowski.

Kroczek naprzód? Więcej!

Urban mówił na konferencji prasowej, że chciałby w tym meczu zobaczyć reprezentację, która robi kroczek naprzód poprzez to, że dłużej utrzymuje się przy piłce, sprawniej atakuje i nie cofa się do obrony aż tak głęboko. I zobaczył chyba nawet więcej niż się spodziewał. Reprezentacja zrobiła nie kroczek, a krok do przodu. Nie brakowało jej wytrwałości, determinacji ani charakteru. A co najważniejsze i najbardziej krzepiące – miała wystarczająco umiejętności, by Holendrów tego wieczoru pokonać. Nie udało się, a mecz skończył się remisem 1:1.

Akcja z początku drugiej połowy, w której Polska straciła bramkę, przypomniała przy okazji, z jak mocnym przeciwnikiem się mierzyła. Wystarczyła bowiem chwila nieuwagi, moment dekoncentracji, by od razu zapłacić za to stratą bramki. Można zganić obronę za jej stratę, a jednocześnie pochwalić ofensywnych piłkarzy za reakcję – od razu ruszyli na rywali, by znów wyjść na prowadzenie. Mając w pamięci, jak w ostatnich dwóch latach łatwo było tę kadrę mentalnie złamać, trudno tego nie docenić. Do historii ten mecz nie przejdzie, ale na pewno przysłuży się do zbudowania kadry na baraże mistrzostw świata. A to już dużo.

Related Articles

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Back to top button